Opuszczamy rejon schroniska Rosetta i oddalamy się od San Martino di Castrozza. Planujemy nadal wspinać się w Grupie Pale di San Martino ale póki co szukamy miejsca na rozbicie namiotu. Po kilku dniach eksploracji Dolomitów pora na luźniejszy dzień i odpoczynek.
Dziś w planie spanie na dziko pod namiotem. Zjeżdżamy niżej w dolinę a następnie w boczną drogę, gdzie chcemy się rozłożyć. Miejscówka okazuje się beznadziejna ale...
Według mapy niedaleko powinno być schronisko Rifugio Malga Civerthage. Idziemy sprawdzić co to za obiekt a jeśli okaże się wart uwagi wówczas wrócimy do auta po potrzebne rzeczy.
Trochę pochodzimy sobie tam i z powrotem ale nie mamy nic lepszego do robienia.
Gdy docieramy pod schronisko jesteśmy mile zaskoczeni. Budynek położony jest na pięknej dużej polanie a ponad nią piętrzą się strzeliste szczyty, z których największe wrażenie robią Sass Maor oraz Cima della Madonna. Okazuje się, że można podjechać tutaj samochodem i jest mnóstwo miejsca na biwak.
Wracamy więc po auto i meldujemy się tu ponownie. Droga dojazdowa jest utwardzona ale miejscami zdarzają się większe wertepy. Trzeba jechać powoli by nie uszkodzić podwozia.
Schronisko Rifugio Malga Civerthage
Okolice schroniska tętnią życiem, dorośli biwakują w cieniu a dzieciaki bawią się i biegają w około.
Wieczorem polana pustoszeje, ludzie, którzy jeszcze nie dawno wylegiwali się na kocach zniknęli. Zostajemy tylko my.
Przed zmrokiem przemieszczamy się na leśny parking znajdujący się bliżej szlaku, gdzie dodatkowo mamy kran z górską wodą oraz drewniane koryto, w którym bez problemu możemy się umyć.
Wieczorem przypływają chmury. Chyba zbiera się na burzę bo w dali słychać grzmoty ale jeszcze nie błyska się nad nami. Rezygnujemy z rozkładania namiotu i kombinujemy spanie w aucie. Kiedy my reorganizujemy naszą małą przestrzeń na parkingu pojawia się para wspinaczy. Chwile rozmawiamy o planach na kolejny dzień a na koniec dostajemy od nich prezent. W pudle, które nam dali jest kilka kilogramów różnego rodzaju pomidorów. W pierwszej chwili nie wiemy czy to zabrać ale nalegają i przyjmujemy podarunek. Zjemy je ze smakiem bo bardzo nam się chce świeżych warzyw. Żarcie z puszek i słoików wychodzi nam już bokiem.
Chłopaki idą w góry a my kładziemy się spać.
Burza przychodzi koło północy. Łupie tak mocno, że boję się wyjść siku. Jak dobrze, że nie leżymy właśnie w namiocie.
Poniedziałek
Po niespokojnej nocy nastał piękny poranek. Wstajemy wcześnie aby jak najszybciej wyjść na szlak.
Początkowo idziemy lasem po czym dochodzimy do stromego piarżyska, którym wydeptane są zakosy. Gdyby nie kwitnące kolorowe kwiaty i pojedyncze krzewy byłoby tutaj bardzo surowo. Na wysokości około 2000 m n.p.m. docieramy do rozwidlenia szlaków. Wybieramy ten, którym dochodzimy do początku via ferraty Vecchia.
W miejscu gdzie ferrata ma swój początek znajdujemy kartkę a na niej informację, że ubezpieczenia na szlaku są uszkodzone i ferrata jest zamknięta. Cały plan na dwa najbliższe dni może runąć. W internecie szukamy informacji na temat trudności tej ferraty. Znajdujemy świeży opis, który mówi, że dla wprawnej osoby droga w obecnym stanie jest do przejścia. Postanawiamy zaryzykować i iść nią w górę. Jak nas zblokuje zejdziemy.
Drabinka na Ferracie Vecchia
Okazuje się, że większość ubezpieczeń jest w porządku, tylko w jednym miejscu stalowa lina jest uszkodzona. Całkiem dobrze radzimy sobie w skalistym terenie i nie jest to dla nas przeszkoda. Ferrata jest krótka a wyżej przechodzi w ścieżkę, którą docieramy na Przełęcz Porton.
Przełęcz jest punktem, z którego można ruszyć na trzy ferraty. Pierwsza to Sentiero Nico Gusella, którą za chwilę pójdziemy, kolejną jest trudna Porton, którą chcemy wracać oraz Velo prowadząca do schroniska Madonna.
Widok na Sass Maor i Madonne z Przełęczy Porton
Po chwili odpoczynku ruszamy dalej. Krótko po skałach a potem po kwietnych łąkach maszerujemy mocno pod górę. Cały czas towarzyszy nam widok na ogromne ściany Sass Maor i Madonny.
Od lewej wyższy Sass Maor i jego towarzyszka Madonna
Naszą uwagę zwraca również widok na poszarpane granie, które z tej perspektywy ułożone są w piękne wieloplany.
Schronisko Malga Civerthage i sąsiadujący z nim zbiornik wody widziane z góry
Dochodzimy do wąskiej przełęczy, która stanowi swego rodzaju granicę między terenem kamienisto-trawiastym i skalistym. Od tego miejsca zaczynają się trudności a wraz z nimi na szlaku pojawiają się sztuczne ułatwienia. W końcu robi się ciekawiej.
Idziemy cały czas mocno w górę aż docieramy do Forcella Stephen na wysokość 2750 m n.p.m. Wyżej niż Gerlach!
Przełęcz położona jest między dwoma skalnymi wieżami, Cima Val di Roda oraz Cima di Ball.
Na przełęczy robimy przerwę na picie. Palące słońce wyciska z nas siódme poty i resztki sił. Nie przedłużając zbytnio postoju powoli kierujemy się w lewo w stronę wierzchołka Cima Val di Roda. Podejście jest krótkie więc szybko zdobywamy szczyt.
Widok z góry jest cudowny. Od razu wypatrujemy Cima della Rosetta, gdzie byliśmy kilka dni temu. Zauważamy również szlak łączący schronisko Rifugio Rosetta ze schroniskiem Rifugio Pradidali, do którego zmierzamy.
Braliśmy pod uwagę tą trasę jednak idąc do Rosetty nie przygotowaliśmy się na więcej niż dwa dni w górach bez wracania do samochodu. Do wyboru mieliśmy noszenie cięższych plecaków lub więcej łażenia góra-dół. Wybraliśmy drugą opcję.
Widok z Cima Val di Roda - w dali Cima della Rosetta
Panorama jaką można stąd oglądać jest przepiękna. Obejmuje wiele szczytów Grupy Pala, których nazw nie znam, od Rosetta po Sass Maor i Madonnę. Spośród nich najbardziej rzuca się w oczy bardzo masywna postura szczytu w centrum kadru. Patrząc na mapę może to być Pala di San Martino, na którym dojrzeliśmy maleńki czerwony obiekt, najprawdopodobniej Bivacco.
Panorama z wierzchołka Cima Val di Roda
Potężny Pala di San Martino i niższy Cima Immink
Sass Maor i Madonna, po prawej w dole widoczne schronisko Rifugio Velo della Madonna
Nabraliśmy sił i pomału szykujemy się do dalszej drogi. Żal nam stąd schodzić ale jeszcze kawał szlaku przed nami.
Na przeciwko wyglądająca całkiem przystępnie Cima di Ball
Wracamy na przełęcz Forcella Stephen i kierujemy się w lewo w skalną odchłań.
Schodzimy ferratą. Strome ścianki ubezpieczone są raz liną, raz jedynie stalowymi kołkami. Pojawiają się wąskie kominki, w których momentami trzeba polegać tylko na skale. Schodzenie w dół takim terenem jest bardziej emocjonujące i trudniejsze niż podchodzenie.
Forcella Stephen rozdzielająca Cima Val di Roda i Cima di Ball
Zejście mija nam szybko. Jak na nasze zmęczenie zadziwiająco szybko.
Dalej przechodzimy na kruchą ścieżkę w piargach. Początek jest wkurzający bo wszystko obsuwa się spod nóg ale kiedy teren wypłaszcza się jest już lepiej.
Szybko osiągamy przełęcz Passo di Ball, skąd rozpościera się piękny widok na strzelisty szczyt Cima Canali.
Przełęcz jest skrzyżowaniem szlaków. Można stąd pójść w stronę Rifugio Rosetta oraz tam gdzie udajemy się my, czyli do schroniska Rifugio Pradidali.
Passo di Ball
Szlak w stronę schroniska Pradidali
Po około 15 minutach marszu w dali wyłania się budynek schroniska. Już nie mogę się doczekać aż zrzucę plecak i gdzieś usiądę. Na dziś mam dość łażenia.
Pradidali jest dużo mniejsze niż schronisko Rosetta ale za to bardziej przytulne. Drewniane elementy wystroju, zasłonki w kratę i wszędobylskie kwiaty robią klimat.
Załatwiamy nocleg i zamawiamy jedzenie. Jak miło... Uwielbiam takie chwile po męczącej wędrówce. Trzeba nacieszyć się tą chwilą bo to nasza ostatnia noc w Dolomitach.
Trasa:
Rifugio Malga Civerthage Ferrata della Vecchia
Forcella Porton 2460 m n.p.m.
Ferrata Sentiero Nico Gusella
Forcella Stephen 2750 m n.p.m.
Cima di Val Roda 2791 m n.p.m.
Passo di Ball 2443 m n.p.m.
Rifugio Pradidali 2278 m n.p.m.